Stary motocyklista niósł porzucone dziecko w kształcie serca przez zamieć, gdy wszyscy inni się poddali

Pospiesznie wrócił do swojego starego Harleya, motocykla, który niósł go przez dekady burz i mile wyboistych dróg. Z łańcuchami przypiętymi do opon, owinął kruchą niemowlę wszystkimi szalikami, rękawiczkami i skrawkami materiału, jakie miał. Wsadził ją do wózka bocznego, otulił skórzaną kurtką i wyszeptał: „Trzymaj się, maleńka”. Przez następne osiem godzin przedzierał się przez oślepiający śnieg, ślizgając się po śliskich od lodu autostradach, kierując się jedynie papierową mapą, pamięcią i czystym instynktem. Za każdym razem, gdy się zatrzymywał, sprawdzał jej oddech, a serce waliło mu jak młotem, aż poczuł, jak jej maleńka klatka piersiowa znów unosi się i opada.

Kiedy szpitalne światła w końcu wyłoniły się zza wirującego śniegu, Tank ledwo zdołał wślizgnąć się na izbę przyjęć, zanim padł z wyczerpania. Lekarze wybiegli na zewnątrz, biorąc dziecko na ręce. „Zdążyłaś w samą porę” – powiedział jeden z nich, zabierając ją na operację. Później, gdy ludzie nazywali go bohaterem, Tank pokręcił głową. „Ta mała dziewczynka nie potrzebowała bohatera” – powiedział cicho. „Potrzebowała tylko kogoś, kto zechce jechać”. I tej nocy, w najgwałtowniejszej burzy swojego życia, Tank jechał z samymi siłami, odwagą, determinacją i sercem równie dzikim, jak zamieć, którą pokonał.