Nowa pracownica w biurze była wyśmiewana. Ale kiedy przyszła na bankiet z mężem, koledzy zrezygnowali.

„Hej, nowicjuszko!” – rozległ się ostry głos Very, gdy Julia kończyła trudny raport. „Przynieś mi kawę. Czarną, bez cukru. I to szybko!”

Julia powoli się odwróciła, spotykając jej spojrzenie. W jej oczach nie było strachu, nie było poddania.

„Czy ja tu jestem pokojówką?” – zapytała spokojnie, ale z taką siłą, że Vera na chwilę osłupiała. „Mam własną pracę. I uwierz mi, jest ważniejsza niż twoja kawa”.

Wiera odpowiedziała złośliwym chichotem, a na jej ustach pojawił się uśmieszek, jakby właśnie usłyszała żart na temat Julii. Ale w jej oczach pojawił się błysk gniewu – najwyraźniej nie była przyzwyczajona do tego, żeby ktoś się jej sprzeciwiał. W tym momencie Julia uświadomiła sobie coś ważnego: właśnie rozpoczęła się cicha walka.

Później Olga zaprosiła ją na lunch. Była ciepła i szczera, z dobrocią w głosie – ale jej oczy opowiadały inną historię. Był w nich ból, cichy smutek, jakby i ona sama doświadczyła swoich zmagań.

„Nikt ci nie powiedział o lunchu?” – zapytała z uśmiechem. „Nic dziwnego. Mało kto tu przejmuje się przybyszami”.

„Szczerze mówiąc, nawet nie zauważyłam, jak szybko zleciał czas” – przyznała Julia, zamykając komputer.

Zeszły do ​​stołówki, a po drodze Olga opowiadała o rozkładzie biur, zasadach, ludziach. Ale Julia prawie nic nie pamiętała – jej myśli zaprzątały inne sprawy. Kiedy wróciły, zobaczyły, jak Wiera i Inna gwałtownie odsuwają się od jej stanowiska pracy, jakby przyłapano je na czymś zakazanym.

„No i co z tego?”, pomyślała Julia. „Nie jestem kimś, kogo można złamać”.

Wieczorem wyszła ostatnia. Biuro opustoszało, ale pozostał po nim lepki ślad – nie tylko ze zmęczenia. Wiera i Inna zebrały już „sojuszniczki” – kilka pracownic gotowych na intrygę. Postanowiły: nowicjuszka musi zniknąć.

Następnego ranka Julia przyszła wcześnie. Cisza, puste krzesła, tylko Olga siedziała już przy biurku.

„Wiesz” – wyszeptała, gdy Julia podeszła – „pracowałam u ciebie zaledwie miesiąc temu. Przenieśli mnie, bo ci dwaj” – skinęła głową w stronę biura Very i Inny – „o mało nie doprowadzili mnie do łez. Włamali się do mojego komputera, ukradli dokumenty, wrobili mnie przed szefem. Rozpoczęli całą kampanię. A potem… po prostu nie wytrzymałam. Odeszłam”.

„To straszne” – wyszeptała Julia. „Ale myślę, że mnie to nie spotka”.

Olga pokręciła głową.

„Nie wiesz, kto za nimi stoi. Wujek Very tu pracuje. Jest bliskim przyjacielem szefowej. Dlatego uważa się za lepszą od wszystkich. Robi, co chce. A ty… ty już zostałeś wybrany na ofiarę”.

„I co z tego?” Julia się uśmiechnęła. „Coś wymyślimy”.

Ale dzień przybrał upokarzający obrót. Gdy Julia była na chwilę w łazience, ktoś wykorzystał okazję, by posmarować jej krzesło lepką, klejącą substancją. Nieświadoma tego, usiadła – i zauważyła to dopiero, gdy spróbowała wstać. Przez resztę dnia siedziała jak sparaliżowana, płonąc ze wstydu, gdy wokół niej rozbrzmiewały ciche chichoty, ukradkowe spojrzenia i stłumiony śmiech.

Wróciła do domu w poplamionych ubraniach i ze spuszczoną głową – nie ze wstydu, ale z wściekłości. Czy oni naprawdę myśleli, że to ją złamie? Nie mieli pojęcia, z kim mają do czynienia.